Sport.Goniec.pl > Piłka nożna > Wyrwał się z faweli, by dotrzeć na piłkarski szczyt. 5 mocnych historii z książki Adriano
Piotr Szczurowski
Piotr Szczurowski 25.04.2025 20:36

Wyrwał się z faweli, by dotrzeć na piłkarski szczyt. 5 mocnych historii z książki Adriano

Adriano
Adriano (Fot. SQN)

Swego czasu był jednym z najlepszych napastników na świecie. Wzbudzał zachwyt trybun swoją siłą i potężnym uderzeniem, którym był w stanie zaskoczyć każdego bramkarza. Tak szybko, jak zaistniał w wielkim futbolu, jego gwiazda wyblakła. Po latach w niezwykle szczerej książce „Mój największy strach” Brazylijczyk Adriano opowiada o tym, dlaczego mimo że pozornie miał wszystko, skończył z powrotem w faweli. Oto 5 najmocniejszych i najciekawszych historii z autobiografii byłego piłkarza Interu Mediolan.

1. Śmierć w faweli, której był naocznym świadkiem jako 7-latek

Szlag, nie miałem jeszcze siedmiu lat, kiedy pierwszy raz zobaczyłem śmierć. Mocne, stary. Nie lubię sobie tego przypominać, ale i tak opowiem. Siedziałem sobie na schodach obok domu. Byłem w dobrym humorze, bo wcześniej bawiłem się z moim wielkim wówczas przyjacielem Hermesem. Aż iskry leciały, kiedy walczyliśmy o szklane kulki. No więc siedziałem sobie tam sam, kiedy zobaczyłem, jak jakiś mężczyzna biegnie w tę stronę, jakby ktoś go gonił. Patrzyłem zafascynowany. Za nim pojawił się drugi osobnik z bronią w ręku. Nie było czasu, żeby cokolwiek zrobić. Ani zareagować. Ani pomyśleć. Ten pierwszy się potknął i przewrócił na ścianę mojego domu. Ten, który go ścigał, przyspieszył kroku. 

Bracie, nigdy wcześniej nie widziałem takiego strachu. Człowiek na ziemi był przerażony. Ja też. Nikt się nie odezwał. Facet z bronią podszedł powoli, mierząc do tego, który leżał. I pociągnął za spust. Bang! Ten suchy huk. Na moich oczach. Dwa razy. Bang! Siedziałem jak sparaliżowany. Nawet nie mrugnąłem. Wszystko wokół trwało w bezruchu, podczas gdy krew zaczynała płynąć po ulicy. Przed moim domem. Przez kilka sekund panowała cisza. Facet z bronią patrzył na trupa. Ja patrzyłem na tę scenę, nie ruszając ani jednym mięśniem. Nagle usłyszałem głośny wrzask. Wrzask przerażenia. „ADRIANOOOO!!!” To była moja mama. Dona Rosilda wybiegła z domu z krzykiem. Za nią pojawił się tata. 

To poruszenie wystraszyło mężczyznę, który strzelał. Wziął nogi za pas i uciekł od całego zamieszania. Ja nie mogłem się ruszyć. Byłem w szoku. Mama złapała mnie za ramię i zaciągnęła do domu. Przeszliśmy obok tego trupa, stary. Człowiek został zamordowany na moich oczach. Ja jeszcze nawet nie umiałem dobrze czytać, cholera. Mój ojciec został na zewnątrz. Sąsiedzi zaczęli się schodzić. Wszyscy chcieli wiedzieć, co się wydarzyło. Ale później każdy wrócił do siebie. Życie toczyło się dalej.

Adriano
Fot. SQN

2. Zaproszenie od Ronaldo Nazario po pierwszej bramce dla Interu na San Siro

Ronaldo także przyszedł, żeby cieszyć się razem ze mną. „Gratulacje, bracie! Gdzie będziesz świętował?”, zapytał. „Nie wiem. Chyba wrócę do hotelu i zadzwonię do domu, żeby pochwalić się rodzinie”, odpowiedziałem. „Nie ma mowy. Jedziemy do mnie. Dziś zjesz kolację z nami”. Kurczę, zaproszenie od Ronaldo. Jak mógłbym odmówić? Nie zastanawiałem się dwa razy. Pojechaliśmy do niego. Oczywiście miał świetne mieszkanie. To był wielki, potrójny apartament niedaleko San Siro. I wszystko było niesamowicie zaaranżowane. „Wow, bracie. Masz na kolację ryż z fasolą?” – nie mogłem uwierzyć. „Tak, stary. Kucharka, niania, kierowca, sami Brazylijczycy”. Ronaldo miał grupę osób, które dla niego pracowały. 

W tamtym czasie był żonaty z Milene. Niedawno urodził im się syn, Ronald. „Napijesz się guarany?”, zapytała mnie dziewczyna, która pracowała w domu. „Cholera, nawet guarana?”, zażartowałem. „To pewnie Milene. Ja tego nie piję”, odparł ze śmiechem Ronaldo. Zjedliśmy bardzo dobrą kolację. Byłem już ekspertem od wpraszania się do cudzych domów na posiłki. Kolejny wieczór bez jedzenia tosti. Ojciec w niebie błogosławił. 

Oboje już pierwszego wieczoru ugościli mnie jak członka rodziny. Naprawdę czułem się jak u siebie w domu. Byłem chyba tak szczęśliwy, że nie potrafiłem tego ukryć. Ronaldo, który nie jest głupi, zauważył to. „A jak ci w tym hotelu, stary?”, zapytał. „Nie będę kłamał. Jest ciężko”, odpowiedziałem. „Wiem, co masz na myśli. Czujesz się tam samotny, prawda?”, zapytał. Wyjaśniłem, że mój menedżer wyjechał i że na razie mieszkam w hotelu. 

Oprócz Ronaldo, z którym rozmawiałem w klubie, moją jedyną towarzyszką była Carlota z departamentu komunikacji. Ale oczywiście nie co dzień się z nią widywałem. Opowiedziałem Fenômeno, że każdego wieczoru na kolację jem tosti z coca-colą. „Oszalałeś, stary? Grasz teraz na wysokim poziomie. Nie możesz robić takich rzeczy”. Jadłem już trzeci talerz ryżu z fasolą, kiedy Ronaldo wypalił: „Nie chciałbyś zamieszkać tu z nami?”. Z wrażenia aż się zakrztusiłem. Bez żartów. Cholera, jak to? Mieszkać w domu mojego idola? „Słuchaj, jeśli to dla was nie problem… Tylko nie chciałbym przeszkadzać”, odpowiedziałem nieco zawstydzony. 

„Żaden problem, stary. Pokojów jest tu pod dostatkiem. Ty będziesz tu na dole. My śpimy z dzieckiem na górze. Nie będziesz przeszkadzał, spokojnie. Poza tym musisz porządnie jeść, a tutaj będziesz miał to zapewnione. Nie możesz dłużej siedzieć sam w hotelu – powiedział. – Zrobimy tak: pomieszkasz tu trochę ze mną i przedstawię ci osoby, które pomogą ci znaleźć dom. Musisz też kupić sobie samochód. Kiedy to wszystko zostanie załatwione, wtedy wprowadzisz się do siebie”.

Najnowsze wieści ws. zdrowia Roberta Lewandowskiego. Może być gorzej niż zakładano

3. Wiadomość o śmierci ojca

Kiedy mama zobaczyła, że Mirim nie żyje, próbowała szukać pomocy, ale było już za późno. I właśnie stamtąd do mnie zadzwoniła. Stała nad ciałem mojego ojca w mieszkaniu w dzielnicy Recreio dos Bandeirantes. Ja byłem po drugiej stronie oceanu w autobusie w Bari. Wciąż pod wpływem szoku rozłączyłem się. Na początku nie płakałem. Czułem złość. Dlaczego nie wziął tego cholernego lekarstwa? Walnąłem pięścią w okno autobusu. Tak mocno, że zbiłem szybę. Wszyscy się przestraszyli. Zanetti siedział przede mną. 

Podniósł się, odwrócił do mnie i zapytał: „Adri, co to było?”. „Mój ojciec nie żyje. Mój ojciec nie żyje”. To wszystko, co zdołałem powiedzieć. Koledzy okazali mi wielką solidarność. Wszyscy podeszli, żeby mnie uścisnąć. Złożyli kondolencje. Niektórzy płakali. Ja byłem sparaliżowany. Jak to: mój ojciec zmarł? W mieszkaniu, które dla niego kupiłem. Sam? Co to, do cholery, miało znaczyć? 

Jestem strasznym płaczkiem, ale w tamtym momencie to było coś jeszcze głębszego. Byłem przerażony. Kręciło mi się w głowie. Miałem wrażenie, że wszystko wokół dzieje się w zwolnionym tempie. Nie rozumiałem słów mamy. „Synku, twój ojciec odszedł”. Dokąd odszedł? Obudź go, do cholery. Kurwa, nie lubię wspominać tego dnia. Było wtedy strasznie ciężko. 

Kiedy wylądowaliśmy na lotnisku w Mediolanie, podeszła do nas grupa kibiców. Byłem już znany jako czołowy strzelec drużyny. Dziesiątka Interu. Właśnie wygrałem Copa América. To oczywiste, że kibice chcieli zamienić ze mną kilka słów, zrobić sobie zdjęcie i poprosić o autograf. Nie mieli pojęcia, co się działo, a ja nikomu nie odmawiam zdjęcia ani autografu. Choć byłem rozbity, zacząłem spełniać ich prośby. Aż całą scenę zobaczył Materazzi. Ruszył w moją stronę, odpychając wszystkich. „Zostawcie Adriego w spokoju. Dziś nie. Dziś nie będzie zdjęć!”, wrzasnął. 

Ludzie się odsunęli. On mnie objął. Ruszyliśmy razem, Materazzi praktycznie mnie niósł. Nagle ujrzałem przed sobą Carlotę. Nie wiem, skąd się tam wzięła. Chyba klub poprosił, żeby przyjechała na lotnisko. „Bardzo mi przykro, Adriano. Jaka smutna wiadomość”, powiedziała. Przytuliła mnie, ale ja nie potrafiłem zareagować. Wymamrotałem suche „dziękuję”. „Pomyśleliśmy już o bilecie, żebyś mógł polecieć do Rio de Janeiro. Tego właśnie chcesz, prawda?” Tego chciałem? Nie wiedziałem, czego chcę. „Chyba tak”, odpowiedziałem. 

Musiałem jechać na pogrzeb mojego ojca. Prawda? Ta myśl sprawiła, że nogi się pode mną ugięły. Przez moment sądziłem, że zemdleję. Głosy wokół mnie stopniowo się oddalały. Otaczający mnie dźwięk stał się łagodny. Spojrzałem w górę. Zdawało mi się, że powoli gasną wszystkie światła. Moja rozpacz się nasiliła. Zrozumiałem, że zaraz zemdleję. Skupiłem się. Robiłem wszystko, żeby nie upaść. Spuściłem głowę. Oddychałem głęboko. Zamrugałem powoli. Wykorzystałem całą siłę, jaka mi pozostała, żeby unieść powieki. Ponownie spojrzałem na Carlotę. 

Być może właśnie w tym momencie zaczęło to do mnie docierać. Cholera. Zobaczę mojego ojca w trumnie?

Adriano
Fot. SQN

4. Rozwój choroby alkoholowej w czasach gry w Interze Mediolan

Kiedy opuszczałem stadion, zawsze byłem spokojny: wsiadałem do samochodu i w milczeniu jechałem do domu. Rafael prowadził i też się nie odzywał. Po powrocie kuzyn przygotowywał mi posiłek, a potem zamykał się w swoim pokoju. Zostawałem sam. Było mi strasznie smutno. Sięgałem po alkohol, żeby znieść własne towarzystwo. Po drugiej, trzeciej, czwartej dawce człowiek nabiera odwagi. Rozglądałem się po domu. Panowała cholerna cisza. W garażu stało pełno fur. Kieszeń miałem wypchaną. Dziewczyny czekały na mieście. Cholera, bracie. Nie da się siedzieć spokojnie w domu. 

Pewnej niedzieli po meczu u siebie wybrałem się do Luminal posłuchać hip-hopu i potańczyć z kumplami. Zostałem tam do czasu, aż włączyli światło. Potem poszedłem do Hollywood, gdzie miałem swoją lożę. Ten sam scenariusz, siedziałem otoczony przyjaciółkami i przyjaciółmi. Na bogato. Nawet przystopowałem trochę z piciem, szczerze mówiąc. Wymyśliłem też sobie taki trik: nie spać jak najdłużej, żeby następnego dnia nie spóźnić się na trening. 

Najgorzej, że na treningu musiałem przebiec dziesięć kilometrów. Tylko tyle. Jak się ukryjesz? Nie ma komputera, za którym możesz się schować i udawać, że pracujesz. Jesteś na boisku. Punktualnie minąłem bramę La Pinetiny. Mourinho, który nie jest głupi, od razu się pokapował, że coś jest nie tak. Nic nie powiedział. Po treningu jako pierwszy wystrzeliłem w kierunku szatni. „Adriano, wracaj tu!”, wrzasnął trener. Odwróciłem się, wiedząc, że dostanę ochrzan. Mourinho patrzył na mnie bardzo długo, nie odzywając się słowem. Wdepnąłem. Nic nie mówiłem. 

Obrażaliśmy się nawzajem samym spojrzeniem, rozumiesz? Kiedy cisza dla obu stała się niezręczna, Mourinho podniósł palec wskazujący i dźgnął nim moją klatkę piersiową. „Dla ciebie trening się jeszcze nie skończył. Pobiegasz przez kolejne 40 minut”, powiedział i odwrócił się plecami. Cholera, Portugalczyk był wściekły, bracie. Podkuliłem ogon i wykonałem polecenie. Biegałem wokół boiska na kacu i po nieprzespanej nocce. To ja popełniłem błąd. Nie ma co zaprzeczać. 

Wróciłem do domu i płakałem jak bóbr. Czułem się okropnie. Zadzwoniłem do mamy, nie wiedziałem, co mam zrobić. Nie żeby brakowało mi sensu, rozumiesz? To miałem zawsze. Wiedziałem, że do mundialu w Niemczech, w mojej pierwszej połowie w Interze, tak to ujmijmy, rządziłem na boisku. Cholera, strzelałem mnóstwo goli. Kibice szaleli na moim punkcie. Wszyscy skandowali moje imię. Klub przedłużył ze mną kontrakt, płacił mi kupę kasy – to wszystko było rezultatem mojej pracy. Wszyscy znali mój potencjał. Powtarzali, że muszę na powrót być tym Adriano z 2004 i 2005 roku. Ja też tego chciałem, do cholery. Dlaczego mi się nie udawało? Dobre pytanie. 

Tamtego wieczoru zostałem sam i znowu piłem. Gdybym nie otworzył butelki, nie mógłbym zasnąć, bracie. Bo wtedy tarzałem się na łóżku, spałem jakieś dziesięć minut, a potem się budziłem. Przewracałem się z boku na bok. Myślałem o odbytych rozmowach. W snach wracała twarz Mourinho. Mieszała się z twarzą Branki, który chciał mnie udupić. Następnie pojawiała się płacząca mama. Wizerunek mojego ojca nakładał się na obraz Morattiego. Cholera, niczego nie rozumiałem i przez całą noc prawie nie mogłem zmrużyć oka. Przyjeżdżałem na trening tak samo zmęczony. Więc piłem, aż zasypiałem. To było najlepsze rozwiązanie, jakie wtedy znałem. Wypiłem tyle, że następnego dnia przyjechałem spóźniony. Szlag. Trzy wpadki z rzędu. Gazety wysyłały reporterów, żeby jeździli za mną non stop. Całe to gówno trafiało potem do włoskich tabloidów i telewizji. Wyobraź sobie. Sam się prosiłem, żeby mnie udupić. I to właśnie zrobił Mourinho. Udupił mnie. „Straciłeś swoją wielką szansę”, powiedział mi. I tyle. Myślę, że facet miał już dość szarpania się ze mną.

Adriano z rodziną
Fot. SQN

5. Decyzja o porzuceniu Interu i powrocie do Brazylii.

Nie chcę zrzucać winy na śmierć mojego ojca, ale prawda jest taka, że nie miałem już do tego wszystkiego głowy. Futbol stał się dla mnie obowiązkiem. Przestałem mieć ochotę na cokolwiek. Nie grałem już z miłością. Straciłem pasję do gry, rozumiesz? Stało się to tylko pracą. Musiałem odnaleźć się na nowo. Zrozumiałem, że nadszedł czas, by zrobić krok do tyłu. Musiałem odzyskać siebie, odnaleźć prawdziwego Adriano. 

Słuchaj uważnie, co ci powiem: bez Adriano Imperador nie istnieje. Jeśli czuję się dobrze z samym sobą, wchodzę na boisko z radością, ekscytuję się razem z kibicami, cieszę się z moimi kolegami, nie mogę się doczekać, by roznieść rywali – wtedy Imperador rządzi. Ale stałem się kłamcą. Okłamywałem wszystkich, a głównie samego siebie. Wymyślałem sobie, że znowu będę taki jak wcześniej, oszukiwałem, że „teraz czuję się dobrze”, pokazywałem swoją zabawną twarz i mówiłem, że nic złego się ze mną nie dzieje, że to tylko cwaniakowanie, żarty i tak dalej. Gówno prawda. 

Nie wytrzymywałem tej całej farsy. Jak mogłem okłamywać Morattiego, do cholery? Mojego drugiego ojca. Człowieka, który wspierał mnie w każdej sytuacji. Posłuchaj, co mówię. Naprawdę w każdej sytuacji. Nie mógłbym tego zrobić. Nawet nie miałem już ochoty jechać na reprezentację, bracie. Na samą myśl o tej podróży ściskało mnie w żołądku. Jak miałem polecieć do Ekwadoru? A później do Porto Alegre? 

Chciałem wrócić do Rio. Odpocząć od tego wszystkiego. Siedzieć w mojej comunidade, budzić się rano i chodzić boso i bez koszulki, otworzyć drzwi domu i przywitać się z sąsiadką, siedzieć z kumplami… Zapomnieć na trochę o futbolu, rozumiesz? Bo to bardzo mi szkodziło. Uważałem, że tylko w taki sposób mogę odnaleźć siebie. Za dwie godziny miałem samolot, a jeszcze nawet się nie spakowałem. Zadzwoniłem do mojego kuzyna Rafaela. 

„Fael, nie jadę na zgrupowanie”, powiedziałem. „Jak to, stary? Oszalałeś? Co się stało?”, zapytał. Zacząłem płakać jak bóbr, bracie. Szlochałem. „Co się stało? Cholera, Fael. Czy ty tego nie widzisz? Ja już nie mam siły, stary. Rzucam to”. Mój kuzyn był w szoku. On też się rozpłakał po drugiej stronie linii. „Kurczę, Adriano. Rozumiem cię. Ale nie rób tego. Zaczekaj przynajmniej do końca sezonu. Zostały niecałe trzy miesiące, bracie”, przekonywał. Trzy miesiące? Ni chuja. Cholera, ja nie miałem nawet siły, żeby wejść do samolotu za dwie godziny. Płakaliśmy tak z Rafaelem przez jakiś czas. Nie pozwalał mi się rozłączyć. Ja płakałem tutaj. On płakał tam. „Adriano, pojedź na reprezentację, bracie. Zrób przynajmniej tyle, proszę cię. Przez wzgląd na pamięć o twoim ojcu. Przez wzgląd na zdrowie twojej mamy i babci”, powiedział.

Odetchnąłem głęboko. Argument Rafaela był taki, że mimo wszystko w reprezentacji nie mogłem nawalić. To by było niewybaczalne. Ostatecznie ludzie we Włoszech i w Brazylii by się na mnie wściekli. Powiedzieliby, że nie szanuję drużyny narodowej. Nikt nie zrozumiałby gadki o depresji. Rozpowiadaliby, że jestem naćpany, że chodzę do faweli, bo lubię przestępców, całe to gówno, które dobrze znam. W końcu kuzyn mnie przekonał. Wsadziłem do plecaka kilka ubrań i pojechałem na lotnisko w Mediolanie. Ale wiedziałem, że to już ostatni raz. Postanowiłem, że zagram w meczach reprezentacji i już więcej tu nie wrócę. Potrzebowałem trochę czasu dla siebie. 

Kiedy skończył się mecz eliminacji w Porto Alegre, wziąłem prysznic i wystrzeliłem z szatni jak z procy. Pojechałem prosto na lotnisko, gdzie czekał na mnie odrzutowiec. Miałem już ułożony cały plan. Zadzwoniłem do mojego przyjaciela z Cruzeiro. „Hermes, zarezerwuj dla nas dach. Daj znać Mice, że przyjeżdżam”, poleciłem. Wsiadłem do samolotu, zdecydowany, by się ukryć. Gdybym pojechał do swojego domu albo do domu mamy w Barra, reporterzy nie daliby mi chwili wytchnienia. 

Gdy tylko w Interze się dowiedzą, że nie wsiadłem do samolotu powrotnego razem z Júlio, wiadomość dostanie się do mediów. Paparazzi w Rio ruszą do akcji, przed domem mamy rozpęta się piekło. W tym momencie potrzebowałem spokoju. A jedynym miejscem, gdzie reporterzy nie mieli jak mnie śledzić, była Vila Cruzeiro. Tam nikt by mnie nie zdradził.

Adriano
Fot. SQN

Burzliwa droga na szczyt i upadek Adriano bez cenzury

Autobiografia Adriano "Mój największy strach" to poruszająca i szczera relacja z życia brazylijskiego piłkarza, który w pewnym momencie był jedną z największych gwiazd światowego futbolu. Lektura ta zabiera nas w podróż od trudnego dzieciństwa w faweli, naznaczonego przemocą i biedą, przez oszałamiającą karierę w Europie, aż po dramatyczny upadek i powrót do korzeni. Poznajemy kulisy jego błyskawicznego awansu, relacje z ikonami futbolu takimi jak Ronaldo, ale przede wszystkim zmagania z samotnością, presją i narastającą chorobą alkoholową po tragicznej śmierci ojca.

"Mój największy strach" to nie tylko opowieść o wzlotach i upadkach sportowca, ale przede wszystkim przejmujący portret człowieka walczącego z własnymi demonami. Adriano bez ogródek opisuje swoje słabości, błędy i chwile załamania, które doprowadziły go do przedwczesnego zakończenia kariery. Ta szczera spowiedź pozwala zrozumieć złożoność jego losu i rzuca nowe światło na presję, z jaką mierzą się gwiazdy sportu. Jeśli chcesz poznać prawdziwą historię Adriano, bez retuszu i medialnych uproszczeń, ta książka jest lekturą obowiązkową.

Adriano
Fot. SQN